wtorek, 3 maja 2011

Rozdział 002

Przed 17 pożegnałam się z Jamsem i wróciłam do domu. Zastałam tam Allie. Siedziała na kanapie i czytała jakiś magazyn. Zamknęłam za sobą drzwi i ściągnęłam kurtkę. 
- Cześć - powiedziałam i usiadłam koło niej na kanapie.
- No, jesteś wreszcie! Opowiadaj jak było. - odłożyła magazyn i odwróciła się do mnie przodem.
- Więc... szkoła jest świetna. Nauczyciele okej. Poznałam cztery dziewczyny. Naprawdę zostałam ciepło przyjęta - dodałam z uśmiechem.
- Cieszę się. Wiedziałam, że szybko się zaklimatyzujesz. - zrobiła krótką pauzę i kontynuowała - Ale mam wrażenie że czegoś mi nie mówisz...
Spojrzałam na nią z ukosa i uśmiechnęłam się szeroko. Al odwznajemniła uśmiech i powiedziała szybko
- Wiedziałam że coś się święci! No, co to za chłopak... - podniosła brwi do góry i zrobiła poważną minę. Za raz się roześmiała.
- Nazywa się James. Brat jednej z dziewczyn którą poznałam, Isabelle. Nie uwierzyła byś jak znikome podobieństwo jest między nimi. Chłopak jest niesamowicie przystojny, mówię ci... Marzenie. Jego oczy, tak czekoladowe, odrazu chciało by się w nich zatopić. Jutro umówiłam się z nim na deskorolkę. 
- A czy z tego co pamiętam, nie jeździłaś na deskorolce od lat? - uśmiechnęła się do mnie szeroko i szturchnęła w ramie. - Mam nadzieję, że sie nie zabijesz.
- Tego możesz być pewna, przecież mój książę będzie mi towarzyszył. - roześmiałam się i podniosłam z kanapy. Skierowałam się w stronę kuchni.  - Co jest na obiad? 
- W lodówce jest sałatka i kurczak. Odgrzej sobie jak jesteś głodna. - Allie wróciła do swojej lektury. Wyciągnęłam jedzenie z lodówki, kurczaka odgrzałam na patelni i nałożyłam na talerz. Surówkę włożyłam do miseczki i siadłam do stołu.
- A gdzie jest Thomas? - spytałam pomiędzy kęsami.
- Nie wiem, powinien już wrócić a tu głucho. Telefonu nie odbiera... Pewnie zajechał do pracy i coś go zatrzymało. - powiedziała. Ja kiwnełam głową na znak zrozumienia i kontynuowałąm jedzenie.
- Idę do siebie na góręl. Jestem zmęczona, a muszę jeszcze przejżeć materiał który dostałam od nauczycieli. Bądź co bądź, rok szkolny zaczął się kilka tygodni temu, a ja jestem do tyłu z materiałem. 
- Okej. Nie kładź się za późno. - zaśmiałąm się pod nosem i weszłam po schodach.
Potknęłam się i zachaczyłam ręką o kant szafki. Omcknęła mi się noga i upadłam na ziemię. Głową uderzyłam w ścianę. Zaszumiało mi i przed oczami pojawiły mi się gwiazdy.
- Cholera.
Dotknęłam delikatnie ramienia i poczułam krew. No ładnie się załatwiłam - pomyślałam.  Wstałam i podeszłam do drzwi od pokoju. Stanęłam przed lustrem. Z rany ciekła krew. Rozmasowałam ręką głowę i weszłam do łazienki. Zajzrałam do szuflady i wyciągnęłam wodę utlenioną i gazik. Czasami apteczka się przydaje. Polałam wodę na ranę i wykrzywiłam się z bólu. Szczypało niemiłosiernie.
Rana może nie była poważna, ale dość głęboka. Mały ręcznik zwilżyłam wodą i przyłożyłam do krwawiącej rany. Gdy krew przestała lecieć w takim stopniu, że mogłam odłożyć ręcznik, przykleiłam gazę. Wypłukałam ręcznik i powiesiłam, aby wysechł. Wróciłam do pokoju Chwyciłam materiały do przerobienia. 

Po kilku godzinach zerknęłam na zegarek, było kilka minut po pierwszej w nocy. Jęknęłam. Przerobiłam ponad połowę, a padam z nóg. Nie mam innego wyjścia, muszę wytrzymać. Żeby się orzeźwić postanowiłam zaparzyć sobie kawę, której wielką fanką nie byłam. Po cichu zeszłam na duł i zapaliłam małą lampkę. W domu panowała idealna cisza. Wygląda na to, że Thomas nie wrócił. Dziwne, powinien już dawno wrócić. Spojrzałam za okno i przez chwilę wydawało mi się że ktoś stoi przy drzewie. Przestraszyłam się i cofnęłam o kilka kroków. Serce biło mi niemiłosiernie głośno. Niepewnie zbliżyłam sie do okna. Nic, pusto. Odetchnęłam z ulgą. Odwróciłam się i z szafki wyjęłam kawę. Zaparzyłam wodę i wlałam do kubka. Poczułam dziwne mrowienie w palcach. Szumiało mi w głowie. Momentalnie rozbolała mnie głowa. Ból się nasilał. Kubek pełen kawy, który trzymałam w ręce upadł na ziemię rozbijając się z głośnym trzaskiem. Teraz ból był nie do wytzymania. Upadłam na ziemię i chwyciłam się za głowę. Zaczęłam krzyczeć. Ból nie znikał. Wyłapałam, że Allie schodzi, a właściwie to zbiega po schodach.
- Elizabeth! Elizabeth! Boże, co się cieje?! - panika w jej głosie nasiliła się. Podeszła do mnie i chwyciła za ramiona - Eliza! Słyszysz mnie?!
Ból odszedł tak nagle, jak się pojawił. Przestałam krzyczeć i moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Zemdlałam.
Co się działo dalej pamiętam jak przez mgłę. El zaniosła mnie do pokoju i położyła na łóżku. Przykryła kocem i sprawdziła czy oddycham. Znała się na medycynie więc uspokoiła się, widząc że nic mi nie jest. Zbliżyła się do mnie i pocałowała w czoło. Przymknęła drzwi i wyszła z pokoju.
Śniła mi się Isabelle. Stała W środku koła, a koło tworzyło kilka osób, których nie znalałam. Była pełnia. Isabele Miała podniesione ręce do góry i mówiła cos pod nosem, w języku, którego nie mogłam zrozumieć. Wszyscy naokoło byli skupieni. Całą swoją uwagę koncentrowali na niej. Kilka dużych świec było ustawionych na obrzeżach koła. Moja przyjaciółka zrobiła mocny wymach rąk w górę i momentalnie jej włosy zawiał mocny wiatr, a płomienie świec stały się większe. Dużo większe.
Teraz zobaczyłam dokłądniej jej twarz. Oczy błyszczały na złoto złowieszczo. Usta pomalowane czerwoną szminką uśmiechnęły sie złowieszczo. W tym momencie sen się urwał.

Obudziłam się o 7.30. Zaspałam. No cóż, nic dziwnego. Wczorajszy koszmar z Isabele męczył mnie całą noc. Różniły się od siebie tylko tym, że każdy kolejny był jeszcze bardziej przerażający. Zerwałam się szybko z łóżka i pobiegłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i rozczesałam włosy. Spięłam je w kitkę i podbiegłam do szafy. Wzięłam zwykłe rurki i czarny top, na to kamizelkę i bluzę. Do torby wrzuciłąm wszystkie pierdoły i szybko zeszłam do kuchni. Na stole leżała kartka od Allie

Będę późnym wieczorem. Nie czkekaj na mnie. Mam nadzieje, że już się lepiej czujesz. Przestraszyłaś mnie wczoraj. Całusy, Allie.

Zmięłam kartkę i wrzuciłam do kosza. W szufladzie znalazłam pięć dolarów. Wsadziłąm je do kieszeni, założyłam buty i wybiegłam z domu.
Do szkoły dotarłam na drugą lekcje. Przeprosiłam nauczycielkę, i w skrócie powiedziałam o powodzie swojego spóźnienia. Miałam akurat geografię z wyjątkowo nieprzyjemną nauczycielką. Wytłumaczyłam jej, że w nocy zasłabłam, ale chyba mi nie uwierzyła. No cóż, jej problem. Dała mi książkę i kazała zająć miejsce w klasie. Dostrzegłam na końcu sali Jamesa. Posłał mi promienny uśmiech, moje nogi od razu zmiękły. Ruszyłam w jego stronę. Rzuciłam torbę na ziemię i usadowiłam się koło niego. 
- Nasze spotkanie dzisiaj nadal aktualne? - spytał nachylając się do mnie. Zamyśliłam się chwilę. Nie byłąm pewna czy powinnam jeździć dzisiaj na deskorolne. W końcu wczoraj zemdlałam, i uderzyłam się w głowę i w dodatku zraniłam się w ramię. Mimo wszystko zdecydowałąm się pójść. Po chwili ciszy odparłam ściszonym głosem:
- Jasne. Wstąpimy do mnie do domu po szkole, muszę zabrać deskorolkę z domu, z tego całego pośpiechu zapomniałam jej wziąć. Za mną naprawdę dziwna noc...
- Co sie stało? - spytał. Postanowiłam nie poruszać tego teraz.
- Opowiem ci po szkole.
Nie drążył tematu. Lekcje, przez cały dzień wlokły mi się bez końca. Wreszcie, gdy zadzwonił ostatni dzwonek, szłam razem z Jamesem w stronę szafek. 
Po drodze spotkaliśmy Isabelle i resztę dziewczyn.Na widok oczu dziewczyny, od razu zadrżałam. Przypomniał mi się tamten koszmar. Dopiero po chwili ocknęłam się i zorientowałam, że stoję nieruchomo wpatrzona w oczy Isabelle. Zamrugałam i uśmiechnęłam się do nich.
- O! Widzę, że mój kochany braciszek cię wyhaczył - dodała z uśmiechem i dała sujkę w bok Jamesowi. 
Ten zaśmiał się i odwrócił się do mnie. Kiwnął głową w bok na znak że idziemy w stronę wyjścia.
-To narazie! - rzuciłam na pożegnanie.
Kierowaliśmy się w stronę mojego domu stykając się ramionami. Był dla mnie dobrym przyjacielem. Na razie nie liczyłam na coś więcej, jednak moje zauroczenie rosło, i rosło. Zaprosiłam go do środka i zrzuciłam torbę na ziemię.
- Chcesz zostawić plecak? Możemy wpaść do mnie później.
- Hm... okej. W sumie to nic ważnego dzisiaj do załatwienia nie mam. - powiedział i położył plecak na ziemi. 
Chwyciłam deskorolkę i wyszliśmy z domu. James niósł swoją już pod ręką. Była dobrej firmy. Jej stan można było by określić jako dobry. Drobne zadrapania świadczyły, że była używana. Doszliśmy do parku i skierowaliśmy się w stronę licznych ramp i ławek. Odłożyłam bluzę i butelkę wody na ławce.
- Gotowa? - spytał i po chwili dodał - Na śmierć? - zaśmiał się i wskoczył na deskę. Chwilę jeździł blisko mnie i po chwili postanowił zjechać z niewielkiej rampy. Udało mu się. W powietrzu wykonał trik i opadł miękko na ziemię.
Byłąm pod wrażeniem. Teraz przyszła moja kolej. Wskoczyłam na deskę i okrązyłam średniej wielkości plac na którym się znajdywaliśmy. Mój wzrok napotkał rampę trochę większą od tej, z której zjechał James. Postanowiłam zaryzykować. Weszłam na rampę i zjechałam. Zrobiłam prosty trik i wylądowałam na ziemi. 
- No, nie poszło tak źle. - powiedziałam chwytając deskę. Usiadłam na ławce obok Jamesa i spojrzałam na niego. Nasze oczy się spotkały. Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę. Uśmiechnęłam się lekko i wstałam z ławki. Mój towarzysz poszedł moim śladem. Zaczęliśmy jeździć i próbowac swoich sił na rampach. 
Po około dwóch godzinach zaczęło się sciemniać.  
- Dawaj, ostatni zjazd. - powiedziałam i rozejrzałam się wkoło. Wybrałam dość dużą rampę. Kiwnęłam głową w tamtą stronę i roześmiałam się. - Co ty na to?
Zastanawiał się przez chwilę po czym kiwnął głową.
- Ja pierwszy - zaoferował się i wszedł na górę. 
Udało mu się bezbłędnie. Uśmiechnął się zwycięsko i pogonił mnie. - No, dawaj! 
Weszłam na górę i zjechałam w dół. Już prawie miałam zakończyć ostatnim trickiem gdy ten okropny ból głowy powrócił. Straciłam kontrolę nad swoim ciałem. Deskorolka uciekła mi spod nóg. Zaczęłąm krzyczeć z bólu, nie ze strachu. Chwyciłąm się za głowę i krzyczałam na całe gardło. Runęłam na metalową rampę. Ból zmniejszał się, aż po chwili całkowicie zniknął.
- Co to było?! - krzyknął podchodząc do mnie. Chwycił moje obezwładnione ciało i położył głowę na swoich kolanach. Opatrzył rany i pogłaskał po włoasach. - Eliza? Słyszysz mnie? Eliza?! - jego głos wyrażał panikę i strach o mnie.
Z trudem otworzyłam oczy i wysiliłam się na uśmiech. 
Powiedziałam o wczorajszym bólu głowy, o tym, że tak krzyczałam i  o śnie z udziałem Isabelle.
James słuchał mnie cierpliwie. Jego twarz wyrażała różne emocje; od strachu po niedowierzanie. Jednak gdy skończyłąm, jego twarz nie wyrażała kompletnie żadnych emocji.  Pustka, z jego minu nie dało się wyczytać nic. Oczy były zgaszone i bez wyrazu.
- Więc sądzisz, że moja siostra nawiedza cię w snach? - spytał lekko sarkastycznym tonem.
- Śniła mi się tylko raz. A właściwie to kilkanaście razy wczoraj w nocy. Cały czas ten sam sen.  A właściwie to koszmar... Ja ... - urwałam na chwilę aby zaczerpnąć powietrza - rozumiem, że możesz być zszokowany, albo mi nie wierzyć...
- Tak, masz rację. Nie wierzę ci... To jest zbyt szalone. To pewnie twoja reakcja na stres i zmianę otoczenia. Wyolbrzmiasz sobie niektóre rzeczy.
- Mówię ci, że to nie są żadne zwidy! - powiedziałam. Zbierało mi się na płacz.
- Tylko nie płacz... Po prostu ciężko mi w to uwierzyć... - podszedł do mnie i już chciał położyć rękę na ramieniu, gdy odsunęłam się.
- Idź... Jeśli mi nie wierzysz to idź... Myślałam, że zrozumiesz...
- Eliza...
- Idź! - teraz krzyknęłam. Najpierw sama musiałam się z tym uporać, a dopiero później będę się zastanawiać, nad tym czy ma racje czy też nie.
Dobrze wiem co widziałam. Nie zwariowałam.
James chwycił plecak i wyszedł.
Stanęłam przed wyjściem na taras i patrzyłam się przez szybę. Widziałam rośliny, kilka ludzi i domków w oddali...Wzięłam kilka głębszych oddechów i sprowadziłam swój oddech do normalności.
Myślałam o wszystkim. O swojej przeszłości, teraźniejszości. O Jamesie i jego tajemniczej siostrze. James... Nie był mi obojętny, ale wiem, że dla niego jestem tylko przyjaciółką. Może on ma rację? Może to naprawdę reakcja na stres? Czułam jak łzy spływają mi po policzkach. Otarłam je i zamarłam. Łzy miały kolor krwi, prawdziwej krwi. Drżącą ręką przyłożyłąm palec z kroplą do ust i posmakowałam. Krew. 
Pośpiesznie wyplułam i pobiegłam do łazienki. Biegłam po trzy schodki. Wpadłam jak burza i dopadłam lustra w łazience. Na twarzy widziałam zaschnięte łzy. W kolorze krwi... Odkręciłam kurek z wodą i obmyłam twarz. Ta krew czy łzy, czy bóg wie co to było schodziły z twarzy. Jak to możliwe że płaczę... krwią? 
Nie wiedziałam jak to wytłumaczyć.Po raz kolejny tego dnia spróbowałam powrócić swój oddech do normalności. Spojrzałam na swoją twarz w lustrze. Wydawała się szara i bez wyrazu. Oczy były podkrążone. Rozebrałam się i weszłam do wanny. Wzięłam prysznic i odrazu poczułam sie lepiej. Moje ciało oczyściło się ze zmartwień. Przynajmniej na chwilę. Chwyciłam ręcznik i wytarłam się dokłądnie. Nałożyłam szlafrok i wyszłam z lązienki. Stanęłąm przed toaletką i chwyciłąm szczotkę. Rozczesałam moje długie, czarne włosy i związałam je w wysoką kitkę.
Chwyciłam torbę i wyciągnęłam materiały, które zostały mi do nadrobienia. Położyłam się na łóżku i zabrałam do pracy.

Po kilku godzinach spojrzałam na zegarek. Była 22:50. Właśnie skończyłam ostatnią kartkę. Byłam 
wolna. Uśmiechnęłam się do siebie i przewróciłam się na plecy.
Nie byłam głodna tylko odczuwałam zmęczenie. Nie zwlekając założyłam piżamę, włosy rozpuściłam i zgasiłam światło. Weszłam do ciepłego łóżka i po chwili zasnęłam.

Obudziłam się skoroświt. Byłam wypoczęta i szczęśliwa. Poprzedniej nocy nie miałam żadnych snów czy koszmarów. Wstałam z łóżka i zaczęłam się szykować. Starannie dobrałam strój. Założyłam fioletowe spodnie, czarną tunikę i cieniutki sweterek w kolorze wiśni. Na nogi założyłam czarne trampki i wpakowałam wszystkie potrzebne rzeczy do torby.
Zjadłam śniadanie i wyszłam do szkoły.
Pod klasą pojawiłąm się 15 minut przed dzwonkiem. Usiadłam w ławce koło Isabelle. Była akurat biologia.
- Słyszałam - zagadnęła mnie odrazu gdy klapnęłam na siedzenie.
- Co? O czym? 
- No... o tym twoim śnie i dziwnym bólu głowy... - przerwała i spojrzała na mnie.
Nic nie powiedziałam. Siedziałam nieruchomo wpatrzona w martwy punkt. W sali było tylko kilka osób. Spojrzałam na nią i z moich ust wytoczył się potok słów.
- No i co? Teraz ty też będziesz uważała mnie za wariatkę? Ja nie zwariowałam! - podniosłam troszkę głos ale nie krzyczałam. - Wiem co widziałam! A wiesz co? Wczoraj płakałam krwią! Prawdziwą krwią. - Tutaj zawiesiłam na chwilę.
Belle chwyciła mnie za ramiona i przywołała do porządku. Sprawiła, że uspokoiłam się nieznacznie.
- Ja nie uważam cię za wariatkę. Uspokuj się. To reakcja na stres. Mówię ci to. - mówiła spokojnym głosem, pozbawionym emocji.
- Ale, ja naprawdę to... I jeszcze... - gula, która tkwiła mi w gardle puściła. Łzy pociekły mi po policzkach. - O nie! Widzisz? - dotknęłam łez i pokazałam jej palec.
Isabelle zmarszczyła brwi. Palec był czysty. Widać było tylko łzę. Żadnej krwi. Nic.
- Przecież... Wczoraj płakałam łzami...
- Eliza, to efekt stresu. Musisz wyluzować i obeznać się z nową sytuacją. To początki w nowej szkole więc to normalne że wyobrażasz sobie różne rzeczy.
- Może masz rację... - zrobiłam długą pauzę - Tak. Racja, to napewno reakcja na stres, nie da się tego inaczej wytłumaczyć. - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam książkę i zeszyt. Zadzwonił dzwonek.

Gdy zadzwonił dzwonek oznajmujący przerwę na lunch wyszłam najszybciej z klasy. Nauczycielka angielskiego dyktowała pracę domową jednak ja miałam ważniejszą sprawę do załatwienia. Posłała mi tylko groźne spojrzenie, ale nic nie powiedziała. Biegiem ruszyłam do szafki. Zostawiłam wszystkie rzeczy i przeczesałam włosy.
- Do dzieła - mruknęłam pod nosem.
Weszłam do stołówki i odnalazłam Jamesa. Siedział przy stoliku otoczony przyjciółmi. Westchnęłam na wspomnienie jego pięknych, brązowych oczu. Chwyciłam wodę i jabłko i podeszłam do jego stolika.
- Cześć. - zwróciłam się do wszystkich - Możemy porozmawiać? - spytałam się teraz jego bezpośrednio. Kiwnął głową i wstał.
Za soba słyszałam komplementy wypowiedziane pod moim adresem od przyjaciół Jamesa. Uśmiechnęłam się mimowolnie.

- Hm, no więc o co chodzi? - wyszliśmy poza stołówke i znaleźliśmy odległe miejsce.
- Ja chciałam cię przeprosić... Wpadłam wczoraj w szał, że mi nie woerzysz, a tak naprawdę miałeś rację...
- Miałem? 
Kiwnęłam głową i kontynuowałam;
- Wiem, że powiedziałeś o wszystkim Isabelle. To ona przemówiła mi dzisiaj do rozsądku. Jeszcze raz cię przepraszam... Wszystko to, było poprostu tak realistyczne i przerażające...
- Nic nie szkodzi, przyjmuję przeprosiny. Zapomnij o tym - dodał z uśmiechem. - Wracamy? Przez ciebie nie dokończyłem obiadu - zaśmiał się.
- Pewnie - ruszyliśmy w stronę wejścia do stołówki. Gdy byliśmy na miejscu, chwyciłam tacę i wzięłam kawałek pizzy i sałatkę. Do tego kolejną wodę i małą porcję frytek.
- Mogę się dosiąść? - spytałam podchodząc do ich stolika po raz kolejny.
- Zapraszamy zapraszamy - przekrzykiwał się każdy przez każdego.
Usiadłam koło Jamesa i przysłuchiwałam się rozmowie którą prowadzili. 
- Więc skąd jesteś? - spytał jeden z chłopaków. Miał ciemne włosy i ciemną cerę.
- Kiedyś mieszkałam w Chicago...Później w domu dziecka i dotarłam tutaj - uśmiechnęłam się widząc ich miny. - nie trakyujcie mnie jak kalekę okej? Teraz mam rodzinę - dodałam śmiejąc się.
Widać, że poczuli się nieco mniej skrępowani. Wypytywali się mnie o jeszcze wiele innych rzeczy. Co lubię, czym się interesuje i czy mam chłopaka. To ostatnie pytanie mnie rozśmieszyło , jednak zaprzeczyłam. 
Cieszę się, że wszystko się wyjaśniło. Najważniejsze to nie tracić głowy. A co do Isabelle? Mam jakieś dziwne zwidy. Moja wyobraźnia szwankuje, a ja jestem pod presją. Najważniejsze to nie dać się zwariować.

piątek, 22 kwietnia 2011

Rozdział 001


Pierwsze promienie słońca przedzierały się przez mój niewielki pokój. Budzik wydał z siebie donośny dźwięk, budząc mnie tym samym ze snu. Leniwie przetarłam powieki i wstałam z łóżka. Zarzuciłam na siebię puchowy szlafrok i stanęłam przed lustrem. Zobaczyłam siedemnastoletnią dziewczynę o bardzo jasnej cerze. Duże, ciemnoniebieskie oczy patrzyły z lekkim błyskiem. Jej wydatne usta były koloru jasnego różu. Czarne włosy splecione w grubego warkocza były przerzucone na lewe ramię.
- No tak. Dziś rozpoczynasz nowe życie - mruknęłam do swojego odbicia w lustrze - nie skrzań tego. -
Dlaczego nowe życie? Zostałam adoptowana. Od niecałego miesiąca mieszkam z małżeństwem. Allie i Thomas Cornor. Bardzo mili ludzie. Dobrze się z nimi rozmawia. Moja matka zmarła na nieuleczalną horobę gdy miałam dwanaście lat. Trafiłam do domu dziecka w wieku czternastu lat. Tam przeszłam wielką zmianę. Zaczęłam palić i pić. Nie byłam już Elizabeth która zawsze jest uporządkowana. Stałam się zupełnie kimś innym. Aż zdziwiłam się, że tacy ludzie jak Allie i Thomas chcą mnie zaadoptować. Kobieta z domu dziecka postawiła jeden warunek. Aby trafić do nich, miałam się zmienić. Pod wielką presją, tak więc zrobiłam. Przestałam prowadzać się z moją "grupą" i starałam się być miła. Naprawdę się starałam. Czasami było mi trudno, jednak teraz wiem, że było naprawdę warto. Z Fremont przeprowadziałam się do San Jose. Póki co nie żałuje tego. Od przyjazdu tutaj, nastąpiła we mnie wielka zmiana. Zaczęłam dbać o siebie i pomagać innym ludzion. Allie i Thomasa traktowałam jak 
prawdziwych rodziców, a oni mnie jak rodzoną córkę. Mieszkam w sporym domu, otoczonym zielenią. Dziś zaczynam naukę w szkole średniej w San Jose. Z tego całego stresu rozbolał mnie brzuch.
Podeszłam do szafy i zaczęłam szukać odpowiednich ubrań. Wybrałam czarny top a na to kamizelkę w czarno-czerwoną kratkę. Do tego czarne rurki i czarne trampki. Do szarej torby wrzuciłam piórnik, telefon i portwel. Wszystkie ubrania zaniosłam do łazienki i weszłam pod prysznic. Dokładnie umyłam całe ciało i włosy. Po wyjściu spod prysznica, szczelnie owinęłam się ręcznikiem a włosy zaczęłam suszyć suszarką.Ubrałam się i ułożyłam niesforne loki, które spięłam w luźnego warkocza poraz kolejny. Chwyciłam torbę i wyszłam z pokoju. Zeszłam po schodach do salonu.
- Cześć Allie, cześć Thomas - powiedziałam wesoło siadając koło nich na kanapie.
- Gotowa na pierwszy dzień? - spytał Thomas z szerokim uśmiechem
- A jak myślicie? Strasznie się denerwuję. - odpowiedziałam z uśmiechem podnosząc się z kanapy. Poszłam do kuchni i wyciągnęłam ser żółty. Z szafki wzięłam chleb i zrobiłam sobię kanapkę. Po zjedzeniu jej nałożyłam na siebię bluzę i zebrałam się do wyjścia.
- Życzcie mi powodzenia - rzuciłam na odchodne i zamknęłam za sobą drzwi.


- Jestem pewna że karta zdrowia tu była! Proszę, niech pani dokładnie sprawdzi... 
stałam właśnie w sekretariacie i bardzo cierpliwie tłumaczyłam, że moja karta zdrowia na pewno jest w moich dokumentach! Powoli traciłam cierpliwość, serio. Byłam przekonana że ona tu jest... przecież brałam wszystkie dokumenty... wszystkie? Nie przeglądałam ich... może faktycznie jej tu nie ma... – Wie pani... – nie skończyłam dokończyć bo do gabinetu weszła dziewczyna. Nie byle jaka.
Jej uroda porażała. Kolor skóry miała podobny do mnie. Dość duże, lecz pięknie wykrojone usta były pomalowane ciemnoczerwoną szminką. Oczy miały niespotykany kolor. Jasne piwo... coś w tym stylu. Oczy wydawały się złote. A pomalowane powieki szarym cieniem sprawiały wrażenie groźnych.
- Rachel – odezwała się nowo przybyła. Miała miękki i aksamitny głos. Mówiła spokojnie i wyraźnie. Zbliżyła się do biórka i stanęła twarzą w twarz z sekretarką. – Sprawdź dokładnie tą teczkę. Karta zdrowia napewno tu jest. – dalej ciągnęła tym niezmiernie spokojnym tonem.
- Żeczywiście! Jest... Z całego serca przepraszam za kłopot. Masz tu proszę plan lekcji - podała mi kartkę z uroczym uśmiechem.
- Dziękuję – powiedziałam niepewnie. Zdziwił mnie ten nagły obrót wydarzeń. Odwróciłam się i omało co wpadła bym na tę tajemniczą dziewczynę.
- Jestem Isabelle T... Poss– powiedziała i wyciągnęła smukłą dłoń – Witam w naszych skromnych progach – powiedziała z uśmiechem.
- Elisabeth – odpowiedziałam z nieśmiałym uśmiechem – Nowa.
Isabelle zaśmiała się dźwięcznie i spojrzała na mnie. Przyglądała mi się badawczo tymi swoimi złotymi oczami.
- Nosisz soczewki? – spytałam z czystej ciekawości.
- Co..? A... Tak – powiedziała po chwili. Za raz zmieniła temat. – Gdzie masz teraz zajęcia?
- Historia z panem... Bielkowem. – odpowiedziałam zerkając na kartkę, na której widniał mój plan lekcji.
- Świetnie! Ja też. Chodź zaprowadzę cię.
- Idź, za chwilkę cię dogonię. Nie odchodź za daleko. – powiedziałam po czym odwróciłąm się z powrotem w stronę biurka sekretarki. Akurat wyszła na chwilę więc postanowiłąm wykorzystać moment. Sięgnęłam po swoją teczkę i przeszukałam dokładnie. Wszystkie papiery tam były. Oprócz karty zdrowia. Jak to możliwe że sekretarka stwierdziła, że papiery są, skoro tak naprawdę... ich nie ma. Włożyłam szybko papiery do teczki, rzuciłam na biurko i wybiegłam z sekretariatu.

- Elizabeth! Poczekaj! - szłam szybko w stronę lazienki, nie zwarzając na to, że Isabelle próbuje mnie dogonić. Zwolniłam nieco. Nie mogę jej posądzać o to, że żekomo cudem przekonała sekretarkę do czegoś, czego nie ma. To nienorlmalne. Uzna mnie za wariatkę.
- Przepraszam. To z nerwów - próbowałam wybrnąć z sytuacji. Moja towarzyszka zrobiła niespokojną minę. Uśmiechnęłam się i puknęłam w ramię. - To co? Zaprowadzisz mnie w końcu do tej klasy? - spytałam ze śmiechem.
- Tak, chodź. - powiedziała dopiero po chwili. Odwróciła się do mnie i spojrzała na mnie przelotnie. Zauważyłam, że jej źrenice ze złotych stały się ciemnopomarańczowe. Dziwne... To pewnie te światła. Odruchowo spojrzałąm w górę. Szkolne lampy dawały jasne światło. Z resztą Isabella nosiła soczewki.
- Chodź, za raz będziemy w klasie. - spojrzała na mnie znacząco. Poprawiłam szybkim ruchem ręki włosy i weszłam za nią do jednej z klas. Nauczyciel przerwał wykład i spojrzał na nas. Za raz się uśmiechnął. Wyraźnie spodziewał się mojego przyjścia.
- Witam panno...
- Cornor - dodałam szybko. Zwróciłam się w stronę klasy i wzrokiem przejechałam po osobach siedzących w ławkach.
- Cornor... Elizabeth Cornor. Proszę, oto podręcznik - nauczyciel wręczył mi grubą i ciężką księgę. - Zajmij proszę wolne miejsce.
Posłusznie usiadłam w przedostatnim rzędzie blisko Isabelle. Starałam się skupić na lekcji. Moje przypuszczenia sprzed kilku minut poszły w niepamięć. Nauczyciel mówił coś o polityce w Ameryce. 
Nie za bardzo mnie to interesowało. Czułam się skrępowana. Wiele osób w klasie prześwietlało mnie wzrokiem. Isabelle siedziała otoczona wieloma osobami. Wiedziałam już, że jest lubiana. Lekcja dobiegła końca. Chwyciłam książkę i wyszłam z klasy. Kierowałam się w stronę swojej szafki. Znajdowała się praktycznie naprzeciwko sali od historii. Wbiłam kod, który widniał na karteczce od sekretarki. Nie mogłam się dostać. Jeszcze raz. Nic. Wnerwiona uderzyłąm pięścią w szafkę.
Rozległo się głuche łupnięcie.- Coś się stało? - usłyszałam za sobą aksamitny i miękki jak budyń głos. Odwróciłam się. Moje nogi w jednej chwili zrobiły się tak miękkie jak by były zrobione z wosku. Brązowe włosy chłopaka z wdziękiem opadały mu na jego piękne oczy. Cera niewiele ciemniejsza od mojej. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Nie. Tak. Właściwie to sama nie wiem. Nie mogę dostać się do swojej szafki - powiedziałam ksztusząc się ze śmiechu. Cała ta sytuacja nagle wydala mi się śmieszna. Chłopak jak z bajki staje przedemną i zagaduje mnie.
- Hm... - zamyślił się i spojrzał na moją dłoń. - Mogę? - bez słowa podałam mu karteczkę z kodem i patrzałam na niego wyczekująco. - Cóż.... Chyba pomyliły ci się szawki... - mówiąc to wyminął mnie i stanął przed szawką do której próbowałam się dostać.
- Jak ty... - przerwałam. Nagle to do mnie dotarło. - To twoja szafka, prawda? - kiwnął głową w odpowiedzi. Zabrałam mu karteczkę z ręki i wbiłam kod do szafki obok. Drzwiczki otworzyły się odrazu.
- Jestem James Cornor. - powiedział podając mi rękę.
Brat Isabelle. To dziwne, żadnego podobieństwa, no tylko znikome... Może to przyszywane rodzeństwo, albo coś...- Elizabeth Cornor, miło mi cię poznać. - powiedziałam. Wsadzałam właśnie ostatnią książkę do szawki i wyciągałam plan z kieszeni torby. Angielski sala 238A. - Wiesz może gdzie jest sala 238A?
- Tak, chodź zaprowadzę cię. Mam lekcje
niedaleko.
Ruszyliśmy w stronę klasy raz po raz mijając uczniów i nauczycieli szkoły. Pożegnaliśmy się pod salą od angielskiego. Weszłam do sali. Grupka uczniów siedziała już w ławkach. Część rozpoznałam z lekcji historii. Nauczycielka w podeszłym wieku powitała mnie ciepło i wręczyła książkę. Zajęłam wolne miejsce i wsłuchałam się w słowa kobiety. Opowiadała o czarach. Czytała legendę o czarownicach żyjących kilkaset lat temu. Zafascynowało mnie to ale jednocześnie przerażało. Nie wieżyłam, że to prawda jednak opowieść była przejmująca. Lekcja się skończyła a ja wyrwałam się z transu. Była przerwa na lunch. Kierowałam się za grupą uczniów zmierzających do stołówki. Wnętrze okazało się przytulne i eleganckie. Niczym restauracja. Stoły, obrusy, serwetki i świeczki. Pomieszczenie cieszyło oko. Stanełam w kolejce i wzięłam porcję frytek i sałatki. Wzrokiem odszukałam Isabelle. Podeszłam do jej stolika. Siedziała w towarzystwie trzech dziewczyn. Postawiłam tacę z posiłkiem na stoliku i zajęłam wolne miejsce obok jednej z jej koleżanek.
- Eliza, poznaj moje przyjaciółki. Margaret,Rose i Clarę. - pokazywała ręką na każdą z dziewczyn. Margaret była śliczna. Zawzięte rysy twarzy sprawiały, że wyglądała groźnie. Czarne proste włosy związane były w warkocza. Miała ładne krągłości, które dodawały jej wdzięku. Rose natomiast wyglądała jak anioł. Blond włosy mocno kręcone opadały jej na ramiona. Sięgały jej prawie do pasa. Niebieskie oczy patrzyły przyjaźnie na każdego. Clara nie wyróżniała się niczym szczególnym. Miała ładną twarz. Usta w kolorze pudrowego różu. Ciemnobrązowe włosy były krótko obcięte. Sięgały jej ledwie do brody. Jednak fryzura dodawała jej uroku. 
- Jestem Elizabeth, nowa. - powiedziałam ze śmiechem witając się z każdą dziewczyną. One natomiast odpowiedziały mi przyjaznym uśmiechem. Całą przerwę spędziłam w ich towarzystwie. Opowiadały mi o szkole, uczniach, nauczycielach i życiu w San Jose. Rozmawiałyśmy o naszych zainteresowaniach, rodzinie i przyjaciołach. Ja natomiast opowiedziałam im o tym, że mieszkałam w domu dziecka, że matka zmarła, a ojciec stał się alkoholikiem. Podałam im swój adres i numer telefonu. Naprawdę twierdziłąm, że są miłe.- Oho, zołza na trzeciej - odezwała się zciszonym głosem Margaret. Spojrzałam w stronę w którą patrzała Margaret i reszta dziewczyn. Zobaczyłam trzy dziewczyny. Pośrodku stała najwyższa z nich i najładniejsza. To pewnie ją miały na myśli mówiąc "zołza". Podeszła do naszego stolika i uśmiechnęła się krzywo.
- Oj, Isabelle droga Isabelle... Widzę, że przygarnełas nasze zagubione kurczątko. Jakież to słodkie. - wypowiedziała to głosem pełnym jadu i nienawiści. Nie wytrzymałam. Zbliżyłam swoją twarz do jej i syknęłam równie obrzydliwym tonem;
- Spójrz na siebie ty laluniu z porcelany. Nie zgrywaj księżniczki tylko zbieraj swój tyłek stąd ale to już. O mój boże! A co to za świństwo?! Chyba coś ci to wyrosło, czyżby druga głowa? - powiedziałam i wskazałam palcem na jej czoło. Zanim zdążyła coś powiedzieć, zjechałam 
pośpiesznie dłonią na jej barki i odepchnęłam. Zatoczyła się, jednak szybko odzyskała równowagę. Widziałam w jej oczach strach przemieszany z nienawiścią. Obawiała się mnie, obawiała się mnie jako konkurencji. I słusznie - pomyślałam sobie.
- Dziewczyno, dokonałaś cudu! Rosalie sie spłoszyła! Nie spodziewała się ataku z twojej strony! Ale jej dałaś... dziewczyno, masz tupet - dziewczyny mówiły przez sebie różne komplementy. Wiedziałam jedno, ta dziewczyna nie zniszczy mi tu życia. Nie pozwolę na to. Chcę pożegnać się ze swoją przeszłością i iść dalej. Nie mogę wciąż trwać w miejscu.
Zadzwonił dzwonek, oznajmujący koniec przerwy na lunch. Chwyciłam puszkę coli i opuściłam stołówkę w towarzystwie nowych znajomych.
Lekcje się skończyły. Odłożyłam ostatnie książki do szafki i zabrałąm zeszyty do torby. Zatrzasnęłam drzwiczki i kierowałam się w stronę wyjścia. Zawibrował mi telefon w kieszeni. Wyjęłam go i odczytałam sms`a od Allie. 
Jadę do pracy. Thomas załatwia sprawy na mieście. Mam nadzieję, że masz klucze od domu. Jak tam pierwszy dzień? Całuję, Allie.
Mimowolnie uśmiechnęłam się i odpisałam.
Klucze mam, właśnie wychodzę ze szkoły. Jest okej. Wszystko opowiem ci w domu.
Kliknęłam wyślij i schowałam telefon do kieszeni. Aż nagle poczułam że na kogoś wpadłam. James... Oczywiście.
- Witaj nowa dziewczyno - powiedział i skłonił się nonszolancko. Uśmiechnęłam się promiennie na jego widok.  - Masz ochotę spędzić ze mną popołudnie?
- Z przyjemnością - odpowiedziałam i wyszłąm na prowadzenie. On parsknął śmiechem i ruszył za mną. Wyszliśmy z budynku szkoły i zastanawialiśmy się co dalej.
- Może pójdziemy do jakiejś kawiarni, a później na spacer? - spytał.
- Coś jak .... randka? -  kiwnął głową i uśmiechnął się. - W takim razie, prowadź. 
Szliśmy wzdłuż miasta, mijając sklepy i domy. Jeszcze nie miałam okazji pozwiedzać miasta.
- Od jak dawna mieszkasz w San Jose? - zagadnęłam. Chciałam się dowiedzieć jak najwięcej rzeczy o nim.
- Praktycznie od urodzenia. Jak miałem dwa latka zamieszkałam tutaj razem z siostrą.
- Isabelle? - spytałam z uśmiechem.
- Tak. Widzę, że  miałaś okazję ją poznać. 
- Nie wyglądacie na rodzeństwo wiesz?
- Tak... nasze podobieństwo jest znikome. Ona przez te złote soczewki które nosi, zupełnie nie jest do mnie podobna. Jednak to nam nie przeszkadza. 
- Zazdroszczę ci. Masz siostrę, ja nigdy nie miałąm rodzeństwa, a zawsze o tym marzyłam. Kota też nigdy nie miałam, nie było to możliwe. Jednak zawsze chciałam mieć taką małą włochatą kulkę. - powiedziałam uśmiechając się blado. Powróciły wspomnienia. Naparły na mnie wzburzoną falą. Nie spodziewałam się tego. Poczułąm łzy piekące mnie w kącikach oczu.  Przełknęłam dławiącą mnie gulę i uspokoiłam się. James musiał to zauważyć, ponieważ odrazu się spytał;
- Coś się stało? Nie miłe wspomnienia? - siedliśmy na ławce pod dużym drzewem. Naokoło było cicho. Nikt nam nie przeszkadzał. Uznałam że mogę mu powiedzieć o swojej przeszłości.
Budził we mnie zaufanie. Chciałam mu o tym powiedzieć. Nie chcę dusić tego w sobie. Czułam, że on mnie zrozumie.
- Gdy miałam dwanaście lat, moja mama zmarła. Ojciec zaczął pić. Nie widziałam już w nim człowieka, który był kochającym tatą. Gdy miałam czternaście lat trafiłąm do domu dziecka. Zaczęłąm pić, palić, zmieniłam się. Z przykładnej córki, nie zostało wtedy nic. Dopiero gdy zamieszkałam u Allie i Thomasa właśnie w San Jose nastąpiła we mnie duża zmiana. Porzuciłam przeszłość i zamierzam iść dalej. Chcę zapomnieć o tym wszystkim co mi się przytrafiło... - przy ostatnich słowach załamał mi się głos. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. James otarł ją kciukiem i przyciągnął mnie do siebie. Nie miałam siły zaprzeczać.
- Już dobrze... Masz rację, zapomnij o przeszłości. Czeka na ciebie teraźniejszość, od ciebie zależy jak twoje życie się potoczy... - mówiąc to cały czas gładziłmi włosy. Uspokoiłam się. Oddychałam miarowo i spokojnie. Jego obecność działała na mnie kojąco. Uniosłam głowę i uśmiechnęłam się do niego.
- A teraz ty opowiedz mi swoją przejmującą historię - powiedziałam z szerokim uśmiechem. Smutek poszedł w niepamięć. James miał rację. Przyszłość zależy ode mnie, przeszłości i tak nie zmienię. 
- Aż tak przejmująca jak twoja to nie jest... Jak już ci powiedziałem mieszkam tu już bardzo długo. Miasto znam jak własną kieszeń - powiedział i zaśmiał się - moja matka jest astrologiem a tata pracuje w banku. Jestem straszy od Isabelle o rok. Mam siedemnaście lat. Interesuje się muzyką i architekturą. Lubię czytać książki, najbardziej fantastyczne - dodał - Moim ulubionym kolorem jest niebieski i czerwony. Co jeszcze chciała byś wiedzieć?
Zastanowiłam się chwilę. Doznałam olśnienia.
- Lubisz jeździć na deskorolce? - spytałam i roześmiałam się. - Wiem, to brzmi dość dziwnie, jednak kiedyś szło by całkiem nieźle. Nie jeździłam od lat co prawda ale chyba się nie zabiję - uśmiechnęłąm się do niego zachęcająco.
- Lubię jeździć na deskorolce, nawet bardzo, ale tak jak ty, nie jeździłem całe wieki - zaśmiał się.
- No to mamy szansę powtórzyć sobie zasady jazdy i bezpieczeństwa - zaśmiałam się i ciągnęłam dalej - to jutro po szkole? - kiwnął głową na znak że się zgadza. Uśmiechnęłam się do niego szeroko. Naprawdę go polubiłam. Byłąm głupia obawiajac się ludzi w nowej szkole. Zyskałam nowych znajomych, którym nie przeszkadza moja przeszłość. Czuję, że będzie mi się tutaj układało, a James pomoże zapomnieć mi o szarej przeszłości.

Prolog


Jak ja mogłam do tego dopuścić?! - skarciłąm siebie w myślach. Moje czarne, niesforne włosy opadały mi na twarz. Bardzo dobrze, nikt mnie nie rozpozna. Szłam ciemną ulicą oglądając się raz po raz za siebie. W koszyku znajdowało się dziecko. Moje dziecko. Chodziłam w środku nocy po ciemnej dzielnicy bez celu. Szukałam odpowiedniego domu. Nie mogłam wychować tej dziewczynki. Nie. Chciała bym. Bardzo. Gdy tak nad tym myślę czuję wielką gulę która dławi mi w gardle. Przełknęłam ją czym prędzej. JNie chcem żeby ona cierpiała. Nie chcę jej zostawić za te trzy czy cztery lata. Jestem umierająca, a nie chcem aby moja córka patrzyła jak z dnia na dzień ulatnia się ze mnie życie. Już teraz byłąm słaba. Jednak magiczna siła trzymała mnie przy życiu. 
Idealny... Pszestronny ale nie za duży. Tutaj będzie bezpieczna, czuję to. Podeszłam pociuchu w stronę drzwi. Położyłam koszyk na ziemi i kucnęłam przy nim. Pojedynca łza spłynęła po moim policzku. Otarłam ją szybko i postanowaiłam. Zapukałam kilka razy, donośnie. Usłyszałam kroki. Szybkim krokiem ruszylam w stronę pobliskich gęstych drzew. Spojrzałam ostatni raz przez ramię i powiedziałam szeptem:
Vab sdol lofre don - co w Monokejskim języku mojego plemienia oznaczało - Ku czci tobie, nie zapomnij.