Przed 17 pożegnałam się z Jamsem i wróciłam do domu. Zastałam tam Allie. Siedziała na kanapie i czytała jakiś magazyn. Zamknęłam za sobą drzwi i ściągnęłam kurtkę.
- Cześć - powiedziałam i usiadłam koło niej na kanapie.
- No, jesteś wreszcie! Opowiadaj jak było. - odłożyła magazyn i odwróciła się do mnie przodem.
- Więc... szkoła jest świetna. Nauczyciele okej. Poznałam cztery dziewczyny. Naprawdę zostałam ciepło przyjęta - dodałam z uśmiechem.
- Cieszę się. Wiedziałam, że szybko się zaklimatyzujesz. - zrobiła krótką pauzę i kontynuowała - Ale mam wrażenie że czegoś mi nie mówisz...
Spojrzałam na nią z ukosa i uśmiechnęłam się szeroko. Al odwznajemniła uśmiech i powiedziała szybko
- Wiedziałam że coś się święci! No, co to za chłopak... - podniosła brwi do góry i zrobiła poważną minę. Za raz się roześmiała.
- Nazywa się James. Brat jednej z dziewczyn którą poznałam, Isabelle. Nie uwierzyła byś jak znikome podobieństwo jest między nimi. Chłopak jest niesamowicie przystojny, mówię ci... Marzenie. Jego oczy, tak czekoladowe, odrazu chciało by się w nich zatopić. Jutro umówiłam się z nim na deskorolkę.
- A czy z tego co pamiętam, nie jeździłaś na deskorolce od lat? - uśmiechnęła się do mnie szeroko i szturchnęła w ramie. - Mam nadzieję, że sie nie zabijesz.
- Tego możesz być pewna, przecież mój książę będzie mi towarzyszył. - roześmiałam się i podniosłam z kanapy. Skierowałam się w stronę kuchni. - Co jest na obiad?
- W lodówce jest sałatka i kurczak. Odgrzej sobie jak jesteś głodna. - Allie wróciła do swojej lektury. Wyciągnęłam jedzenie z lodówki, kurczaka odgrzałam na patelni i nałożyłam na talerz. Surówkę włożyłam do miseczki i siadłam do stołu.
- A gdzie jest Thomas? - spytałam pomiędzy kęsami.
- Nie wiem, powinien już wrócić a tu głucho. Telefonu nie odbiera... Pewnie zajechał do pracy i coś go zatrzymało. - powiedziała. Ja kiwnełam głową na znak zrozumienia i kontynuowałąm jedzenie.
- Idę do siebie na góręl. Jestem zmęczona, a muszę jeszcze przejżeć materiał który dostałam od nauczycieli. Bądź co bądź, rok szkolny zaczął się kilka tygodni temu, a ja jestem do tyłu z materiałem.
- Okej. Nie kładź się za późno. - zaśmiałąm się pod nosem i weszłam po schodach.
Potknęłam się i zachaczyłam ręką o kant szafki. Omcknęła mi się noga i upadłam na ziemię. Głową uderzyłam w ścianę. Zaszumiało mi i przed oczami pojawiły mi się gwiazdy.
- Cholera.
Dotknęłam delikatnie ramienia i poczułam krew. No ładnie się załatwiłam - pomyślałam. Wstałam i podeszłam do drzwi od pokoju. Stanęłam przed lustrem. Z rany ciekła krew. Rozmasowałam ręką głowę i weszłam do łazienki. Zajzrałam do szuflady i wyciągnęłam wodę utlenioną i gazik. Czasami apteczka się przydaje. Polałam wodę na ranę i wykrzywiłam się z bólu. Szczypało niemiłosiernie.
Rana może nie była poważna, ale dość głęboka. Mały ręcznik zwilżyłam wodą i przyłożyłam do krwawiącej rany. Gdy krew przestała lecieć w takim stopniu, że mogłam odłożyć ręcznik, przykleiłam gazę. Wypłukałam ręcznik i powiesiłam, aby wysechł. Wróciłam do pokoju Chwyciłam materiały do przerobienia.
Po kilku godzinach zerknęłam na zegarek, było kilka minut po pierwszej w nocy. Jęknęłam. Przerobiłam ponad połowę, a padam z nóg. Nie mam innego wyjścia, muszę wytrzymać. Żeby się orzeźwić postanowiłam zaparzyć sobie kawę, której wielką fanką nie byłam. Po cichu zeszłam na duł i zapaliłam małą lampkę. W domu panowała idealna cisza. Wygląda na to, że Thomas nie wrócił. Dziwne, powinien już dawno wrócić. Spojrzałam za okno i przez chwilę wydawało mi się że ktoś stoi przy drzewie. Przestraszyłam się i cofnęłam o kilka kroków. Serce biło mi niemiłosiernie głośno. Niepewnie zbliżyłam sie do okna. Nic, pusto. Odetchnęłam z ulgą. Odwróciłam się i z szafki wyjęłam kawę. Zaparzyłam wodę i wlałam do kubka. Poczułam dziwne mrowienie w palcach. Szumiało mi w głowie. Momentalnie rozbolała mnie głowa. Ból się nasilał. Kubek pełen kawy, który trzymałam w ręce upadł na ziemię rozbijając się z głośnym trzaskiem. Teraz ból był nie do wytzymania. Upadłam na ziemię i chwyciłam się za głowę. Zaczęłam krzyczeć. Ból nie znikał. Wyłapałam, że Allie schodzi, a właściwie to zbiega po schodach.
- Elizabeth! Elizabeth! Boże, co się cieje?! - panika w jej głosie nasiliła się. Podeszła do mnie i chwyciła za ramiona - Eliza! Słyszysz mnie?!
Ból odszedł tak nagle, jak się pojawił. Przestałam krzyczeć i moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Zemdlałam.
Co się działo dalej pamiętam jak przez mgłę. El zaniosła mnie do pokoju i położyła na łóżku. Przykryła kocem i sprawdziła czy oddycham. Znała się na medycynie więc uspokoiła się, widząc że nic mi nie jest. Zbliżyła się do mnie i pocałowała w czoło. Przymknęła drzwi i wyszła z pokoju.
Śniła mi się Isabelle. Stała W środku koła, a koło tworzyło kilka osób, których nie znalałam. Była pełnia. Isabele Miała podniesione ręce do góry i mówiła cos pod nosem, w języku, którego nie mogłam zrozumieć. Wszyscy naokoło byli skupieni. Całą swoją uwagę koncentrowali na niej. Kilka dużych świec było ustawionych na obrzeżach koła. Moja przyjaciółka zrobiła mocny wymach rąk w górę i momentalnie jej włosy zawiał mocny wiatr, a płomienie świec stały się większe. Dużo większe.
Teraz zobaczyłam dokłądniej jej twarz. Oczy błyszczały na złoto złowieszczo. Usta pomalowane czerwoną szminką uśmiechnęły sie złowieszczo. W tym momencie sen się urwał.
Obudziłam się o 7.30. Zaspałam. No cóż, nic dziwnego. Wczorajszy koszmar z Isabele męczył mnie całą noc. Różniły się od siebie tylko tym, że każdy kolejny był jeszcze bardziej przerażający. Zerwałam się szybko z łóżka i pobiegłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i rozczesałam włosy. Spięłam je w kitkę i podbiegłam do szafy. Wzięłam zwykłe rurki i czarny top, na to kamizelkę i bluzę. Do torby wrzuciłąm wszystkie pierdoły i szybko zeszłam do kuchni. Na stole leżała kartka od Allie
Będę późnym wieczorem. Nie czkekaj na mnie. Mam nadzieje, że już się lepiej czujesz. Przestraszyłaś mnie wczoraj. Całusy, Allie.
Zmięłam kartkę i wrzuciłam do kosza. W szufladzie znalazłam pięć dolarów. Wsadziłąm je do kieszeni, założyłam buty i wybiegłam z domu.
Do szkoły dotarłam na drugą lekcje. Przeprosiłam nauczycielkę, i w skrócie powiedziałam o powodzie swojego spóźnienia. Miałam akurat geografię z wyjątkowo nieprzyjemną nauczycielką. Wytłumaczyłam jej, że w nocy zasłabłam, ale chyba mi nie uwierzyła. No cóż, jej problem. Dała mi książkę i kazała zająć miejsce w klasie. Dostrzegłam na końcu sali Jamesa. Posłał mi promienny uśmiech, moje nogi od razu zmiękły. Ruszyłam w jego stronę. Rzuciłam torbę na ziemię i usadowiłam się koło niego.
- Nasze spotkanie dzisiaj nadal aktualne? - spytał nachylając się do mnie. Zamyśliłam się chwilę. Nie byłąm pewna czy powinnam jeździć dzisiaj na deskorolne. W końcu wczoraj zemdlałam, i uderzyłam się w głowę i w dodatku zraniłam się w ramię. Mimo wszystko zdecydowałąm się pójść. Po chwili ciszy odparłam ściszonym głosem:
- Jasne. Wstąpimy do mnie do domu po szkole, muszę zabrać deskorolkę z domu, z tego całego pośpiechu zapomniałam jej wziąć. Za mną naprawdę dziwna noc...
- Co sie stało? - spytał. Postanowiłam nie poruszać tego teraz.
- Opowiem ci po szkole.
Nie drążył tematu. Lekcje, przez cały dzień wlokły mi się bez końca. Wreszcie, gdy zadzwonił ostatni dzwonek, szłam razem z Jamesem w stronę szafek.
Po drodze spotkaliśmy Isabelle i resztę dziewczyn.Na widok oczu dziewczyny, od razu zadrżałam. Przypomniał mi się tamten koszmar. Dopiero po chwili ocknęłam się i zorientowałam, że stoję nieruchomo wpatrzona w oczy Isabelle. Zamrugałam i uśmiechnęłam się do nich.
- O! Widzę, że mój kochany braciszek cię wyhaczył - dodała z uśmiechem i dała sujkę w bok Jamesowi.
Ten zaśmiał się i odwrócił się do mnie. Kiwnął głową w bok na znak że idziemy w stronę wyjścia.
-To narazie! - rzuciłam na pożegnanie.
Kierowaliśmy się w stronę mojego domu stykając się ramionami. Był dla mnie dobrym przyjacielem. Na razie nie liczyłam na coś więcej, jednak moje zauroczenie rosło, i rosło. Zaprosiłam go do środka i zrzuciłam torbę na ziemię.
- Chcesz zostawić plecak? Możemy wpaść do mnie później.
- Hm... okej. W sumie to nic ważnego dzisiaj do załatwienia nie mam. - powiedział i położył plecak na ziemi.
Chwyciłam deskorolkę i wyszliśmy z domu. James niósł swoją już pod ręką. Była dobrej firmy. Jej stan można było by określić jako dobry. Drobne zadrapania świadczyły, że była używana. Doszliśmy do parku i skierowaliśmy się w stronę licznych ramp i ławek. Odłożyłam bluzę i butelkę wody na ławce.
- Gotowa? - spytał i po chwili dodał - Na śmierć? - zaśmiał się i wskoczył na deskę. Chwilę jeździł blisko mnie i po chwili postanowił zjechać z niewielkiej rampy. Udało mu się. W powietrzu wykonał trik i opadł miękko na ziemię.
Byłąm pod wrażeniem. Teraz przyszła moja kolej. Wskoczyłam na deskę i okrązyłam średniej wielkości plac na którym się znajdywaliśmy. Mój wzrok napotkał rampę trochę większą od tej, z której zjechał James. Postanowiłam zaryzykować. Weszłam na rampę i zjechałam. Zrobiłam prosty trik i wylądowałam na ziemi.
- No, nie poszło tak źle. - powiedziałam chwytając deskę. Usiadłam na ławce obok Jamesa i spojrzałam na niego. Nasze oczy się spotkały. Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę. Uśmiechnęłam się lekko i wstałam z ławki. Mój towarzysz poszedł moim śladem. Zaczęliśmy jeździć i próbowac swoich sił na rampach.
Po około dwóch godzinach zaczęło się sciemniać.
- Dawaj, ostatni zjazd. - powiedziałam i rozejrzałam się wkoło. Wybrałam dość dużą rampę. Kiwnęłam głową w tamtą stronę i roześmiałam się. - Co ty na to?
Zastanawiał się przez chwilę po czym kiwnął głową.
- Ja pierwszy - zaoferował się i wszedł na górę.
Udało mu się bezbłędnie. Uśmiechnął się zwycięsko i pogonił mnie. - No, dawaj!
Weszłam na górę i zjechałam w dół. Już prawie miałam zakończyć ostatnim trickiem gdy ten okropny ból głowy powrócił. Straciłam kontrolę nad swoim ciałem. Deskorolka uciekła mi spod nóg. Zaczęłąm krzyczeć z bólu, nie ze strachu. Chwyciłąm się za głowę i krzyczałam na całe gardło. Runęłam na metalową rampę. Ból zmniejszał się, aż po chwili całkowicie zniknął.
- Co to było?! - krzyknął podchodząc do mnie. Chwycił moje obezwładnione ciało i położył głowę na swoich kolanach. Opatrzył rany i pogłaskał po włoasach. - Eliza? Słyszysz mnie? Eliza?! - jego głos wyrażał panikę i strach o mnie.
Z trudem otworzyłam oczy i wysiliłam się na uśmiech.
Powiedziałam o wczorajszym bólu głowy, o tym, że tak krzyczałam i o śnie z udziałem Isabelle.
James słuchał mnie cierpliwie. Jego twarz wyrażała różne emocje; od strachu po niedowierzanie. Jednak gdy skończyłąm, jego twarz nie wyrażała kompletnie żadnych emocji. Pustka, z jego minu nie dało się wyczytać nic. Oczy były zgaszone i bez wyrazu.
- Więc sądzisz, że moja siostra nawiedza cię w snach? - spytał lekko sarkastycznym tonem.
- Śniła mi się tylko raz. A właściwie to kilkanaście razy wczoraj w nocy. Cały czas ten sam sen. A właściwie to koszmar... Ja ... - urwałam na chwilę aby zaczerpnąć powietrza - rozumiem, że możesz być zszokowany, albo mi nie wierzyć...
- Tak, masz rację. Nie wierzę ci... To jest zbyt szalone. To pewnie twoja reakcja na stres i zmianę otoczenia. Wyolbrzmiasz sobie niektóre rzeczy.
- Mówię ci, że to nie są żadne zwidy! - powiedziałam. Zbierało mi się na płacz.
- Tylko nie płacz... Po prostu ciężko mi w to uwierzyć... - podszedł do mnie i już chciał położyć rękę na ramieniu, gdy odsunęłam się.
- Idź... Jeśli mi nie wierzysz to idź... Myślałam, że zrozumiesz...
- Eliza...
- Idź! - teraz krzyknęłam. Najpierw sama musiałam się z tym uporać, a dopiero później będę się zastanawiać, nad tym czy ma racje czy też nie.
Dobrze wiem co widziałam. Nie zwariowałam.
James chwycił plecak i wyszedł.
Stanęłam przed wyjściem na taras i patrzyłam się przez szybę. Widziałam rośliny, kilka ludzi i domków w oddali...Wzięłam kilka głębszych oddechów i sprowadziłam swój oddech do normalności.
Myślałam o wszystkim. O swojej przeszłości, teraźniejszości. O Jamesie i jego tajemniczej siostrze. James... Nie był mi obojętny, ale wiem, że dla niego jestem tylko przyjaciółką. Może on ma rację? Może to naprawdę reakcja na stres? Czułam jak łzy spływają mi po policzkach. Otarłam je i zamarłam. Łzy miały kolor krwi, prawdziwej krwi. Drżącą ręką przyłożyłąm palec z kroplą do ust i posmakowałam. Krew.
Pośpiesznie wyplułam i pobiegłam do łazienki. Biegłam po trzy schodki. Wpadłam jak burza i dopadłam lustra w łazience. Na twarzy widziałam zaschnięte łzy. W kolorze krwi... Odkręciłam kurek z wodą i obmyłam twarz. Ta krew czy łzy, czy bóg wie co to było schodziły z twarzy. Jak to możliwe że płaczę... krwią?
Nie wiedziałam jak to wytłumaczyć.Po raz kolejny tego dnia spróbowałam powrócić swój oddech do normalności. Spojrzałam na swoją twarz w lustrze. Wydawała się szara i bez wyrazu. Oczy były podkrążone. Rozebrałam się i weszłam do wanny. Wzięłam prysznic i odrazu poczułam sie lepiej. Moje ciało oczyściło się ze zmartwień. Przynajmniej na chwilę. Chwyciłam ręcznik i wytarłam się dokłądnie. Nałożyłam szlafrok i wyszłam z lązienki. Stanęłąm przed toaletką i chwyciłąm szczotkę. Rozczesałam moje długie, czarne włosy i związałam je w wysoką kitkę.
Chwyciłam torbę i wyciągnęłam materiały, które zostały mi do nadrobienia. Położyłam się na łóżku i zabrałam do pracy.
Po kilku godzinach spojrzałam na zegarek. Była 22:50. Właśnie skończyłam ostatnią kartkę. Byłam
wolna. Uśmiechnęłam się do siebie i przewróciłam się na plecy.
Nie byłam głodna tylko odczuwałam zmęczenie. Nie zwlekając założyłam piżamę, włosy rozpuściłam i zgasiłam światło. Weszłam do ciepłego łóżka i po chwili zasnęłam.
Obudziłam się skoroświt. Byłam wypoczęta i szczęśliwa. Poprzedniej nocy nie miałam żadnych snów czy koszmarów. Wstałam z łóżka i zaczęłam się szykować. Starannie dobrałam strój. Założyłam fioletowe spodnie, czarną tunikę i cieniutki sweterek w kolorze wiśni. Na nogi założyłam czarne trampki i wpakowałam wszystkie potrzebne rzeczy do torby.
Zjadłam śniadanie i wyszłam do szkoły.
Pod klasą pojawiłąm się 15 minut przed dzwonkiem. Usiadłam w ławce koło Isabelle. Była akurat biologia.
- Słyszałam - zagadnęła mnie odrazu gdy klapnęłam na siedzenie.
- Co? O czym?
- No... o tym twoim śnie i dziwnym bólu głowy... - przerwała i spojrzała na mnie.
Nic nie powiedziałam. Siedziałam nieruchomo wpatrzona w martwy punkt. W sali było tylko kilka osób. Spojrzałam na nią i z moich ust wytoczył się potok słów.
- No i co? Teraz ty też będziesz uważała mnie za wariatkę? Ja nie zwariowałam! - podniosłam troszkę głos ale nie krzyczałam. - Wiem co widziałam! A wiesz co? Wczoraj płakałam krwią! Prawdziwą krwią. - Tutaj zawiesiłam na chwilę.
Belle chwyciła mnie za ramiona i przywołała do porządku. Sprawiła, że uspokoiłam się nieznacznie.
- Ja nie uważam cię za wariatkę. Uspokuj się. To reakcja na stres. Mówię ci to. - mówiła spokojnym głosem, pozbawionym emocji.
- Ale, ja naprawdę to... I jeszcze... - gula, która tkwiła mi w gardle puściła. Łzy pociekły mi po policzkach. - O nie! Widzisz? - dotknęłam łez i pokazałam jej palec.
Isabelle zmarszczyła brwi. Palec był czysty. Widać było tylko łzę. Żadnej krwi. Nic.
- Przecież... Wczoraj płakałam łzami...
- Eliza, to efekt stresu. Musisz wyluzować i obeznać się z nową sytuacją. To początki w nowej szkole więc to normalne że wyobrażasz sobie różne rzeczy.
- Może masz rację... - zrobiłam długą pauzę - Tak. Racja, to napewno reakcja na stres, nie da się tego inaczej wytłumaczyć. - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam książkę i zeszyt. Zadzwonił dzwonek.
Gdy zadzwonił dzwonek oznajmujący przerwę na lunch wyszłam najszybciej z klasy. Nauczycielka angielskiego dyktowała pracę domową jednak ja miałam ważniejszą sprawę do załatwienia. Posłała mi tylko groźne spojrzenie, ale nic nie powiedziała. Biegiem ruszyłam do szafki. Zostawiłam wszystkie rzeczy i przeczesałam włosy.
- Do dzieła - mruknęłam pod nosem.
Weszłam do stołówki i odnalazłam Jamesa. Siedział przy stoliku otoczony przyjciółmi. Westchnęłam na wspomnienie jego pięknych, brązowych oczu. Chwyciłam wodę i jabłko i podeszłam do jego stolika.
- Cześć. - zwróciłam się do wszystkich - Możemy porozmawiać? - spytałam się teraz jego bezpośrednio. Kiwnął głową i wstał.
Za soba słyszałam komplementy wypowiedziane pod moim adresem od przyjaciół Jamesa. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Hm, no więc o co chodzi? - wyszliśmy poza stołówke i znaleźliśmy odległe miejsce.
- Ja chciałam cię przeprosić... Wpadłam wczoraj w szał, że mi nie woerzysz, a tak naprawdę miałeś rację...
- Miałem?
Kiwnęłam głową i kontynuowałam;
- Wiem, że powiedziałeś o wszystkim Isabelle. To ona przemówiła mi dzisiaj do rozsądku. Jeszcze raz cię przepraszam... Wszystko to, było poprostu tak realistyczne i przerażające...
- Nic nie szkodzi, przyjmuję przeprosiny. Zapomnij o tym - dodał z uśmiechem. - Wracamy? Przez ciebie nie dokończyłem obiadu - zaśmiał się.
- Pewnie - ruszyliśmy w stronę wejścia do stołówki. Gdy byliśmy na miejscu, chwyciłam tacę i wzięłam kawałek pizzy i sałatkę. Do tego kolejną wodę i małą porcję frytek.
- Mogę się dosiąść? - spytałam podchodząc do ich stolika po raz kolejny.
- Zapraszamy zapraszamy - przekrzykiwał się każdy przez każdego.
Usiadłam koło Jamesa i przysłuchiwałam się rozmowie którą prowadzili.
- Więc skąd jesteś? - spytał jeden z chłopaków. Miał ciemne włosy i ciemną cerę.
- Kiedyś mieszkałam w Chicago...Później w domu dziecka i dotarłam tutaj - uśmiechnęłam się widząc ich miny. - nie trakyujcie mnie jak kalekę okej? Teraz mam rodzinę - dodałam śmiejąc się.
Widać, że poczuli się nieco mniej skrępowani. Wypytywali się mnie o jeszcze wiele innych rzeczy. Co lubię, czym się interesuje i czy mam chłopaka. To ostatnie pytanie mnie rozśmieszyło , jednak zaprzeczyłam.
Cieszę się, że wszystko się wyjaśniło. Najważniejsze to nie tracić głowy. A co do Isabelle? Mam jakieś dziwne zwidy. Moja wyobraźnia szwankuje, a ja jestem pod presją. Najważniejsze to nie dać się zwariować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz